Ze
snu wyrwał mnie o 8 mój budzik. Oddał bym wszystko za jeszcze jedną, dodatkową,
godzinę snu. Z niewyspania nie dociera do mnie nawet to, że spóźniłem się do
pracy. No cóż, mam zaległy urlop, więc co mi szkodzi. Nawet jeśli by mnie
wyrzucili, to jest masa innych stanowisk do wzięcia. Po dziesięciu minutach w
miarę kontaktowałem. Leżąc w łóżku zastanawiałem się nad dzisiejszym spotkaniem
z mą nieznajomą. Cóż… to się okaże dopiero o 23. Pomyślałem „pora wstać”, ale
miałem takiego lenia, że zrobiłem dopiero po godzinie wylegiwania. Jak każdy
inny normalny człowiek, swoje pierwsze kroki skierowałem do łazienki, gdzie
wziąłem prysznic. Niestety… brak ciepłej wody… Szlak by to! No, ale cudem by
było gdyby tylko na tym się skończyło. Brak ręcznika… ooo taaaak… Nie ma nic
lepszego jak zimny prysznic i brak możliwości wytarcia się. Dobrze, że mieszkam
sam, bo nie wypadało by wyjść nago z łazienki. Nawet mieszkając samemu dziwnie
się czułem to robią, ale co zrobić… głupota boli. Po wytarciu się i ubraniu
pora na śniadanie. W kuchni był zapas jedzenia… wczoraj robiłem zakupy.
Dorwałem parówki ugotowałem je i zacząłem jeść, ale poranek bez muzyki to
poranek stracony, więc postanowiłem włączyć coś sobie, by umilić ten czas
podczas jedzenia. Przeglądając piosenki zatrzymałem się na moich ulubionych i
dla mnie najlepszych piosenkach Three Days Grace. Akurat leciało „The High
Road”, kiedy skończyłem jeść i zacząłem zmywać, ale przerwało mi pukanie do
drzwi. Musiałem je otworzyć, zza okna zobaczyłem samochód firmy UPS… to był
kurier… „W sumie nawet dobrze, że nie poszedłem do roboty”, pomyślałem.
Otworzyłem, odebrałem paczkę, lecz nie otwierałem jej. Nie chciało mi się. Do
około dwunastej siedziałem przed monitorem komputera, Nie miałem najmniejszego
pojęcia co ze sobą zrobić, a do 23 jest jeszcze kupa czasu. Postanowiłem odejść
od komputera i wyjść z moim psem Rex’em. O nim jeszcze nie pisałem… To czarny
podpalany owczarek niemiecki, uwielbia przebywać w salonie i tam też ma swoje
spanie. To bardzo mądre psisko, jeszcze nigdy nie zostawił mi niespodzianki,
podczas gdy ja byłem w pracy. Na wakacje zabieram go ze sobą, by mógł zobaczyć
kawałek świata. Lubię podróże, a najbardziej góry… polskie góry, a pies chyba
także, ponieważ z miłą chęcią wychodzi na szlak, aby mi potowarzyszyć. Dobra, a
wracając do tematu. Zawołałem go, lecz nie przebiegł jak zawsze, prawdopodobnie
spał. Poszedłem, więc do salonu i tak jak myślałem, drzemał sobie w najlepsze.
Zacząłem go głaskać, a on otworzył oczy patrząc na mnie. Powiedziałem do niego „Chodź
Rex, idziemy na spacer”. Pies wstał i podbiegł do drzwi, ja w tym czasie
poszedłem po smycz i kaganiec. Założyłem mu wcześniej wspomniane rzeczy i
wyszliśmy. Błąkaliśmy się po mieście dość długo, oczywiście nie omijając parku,
polnych dróżek i lasu do którego owe dróżki wiodły. Szedłem za psem patrząc jak
beztrosko hasa po koleinach za miastem. Tego mi było trzeba, wyrwać się z
biura, odejść od kółka i pooddychać świeżym powietrzem łącząc się w ten sposób
z naturą. Błogi stan przerwał telefon od szefa, któremu nie spodobała się ta
nieobecność. Po wytłumaczeniu i dostaniu nagany odetchnąłem z ulgą, że zachowam
tą ciepłą posadkę. Nawet nie spojrzałem na zegarek podczas spaceru, nawet nie
zerkałem jak zadzwonił telefon, dopiero gdy pies zaczął kierować nas w stronę
domu zobaczyłem na wyświetlaczu telefonu czwartą popołudniu, no wiec po może
pół godziny wolnego marszu znaleźliśmy się u progu drzwi do mieszkania. Kiedy tylko
otworzyłem je i spuściłem psa ze smyczy, ten od razu znikną w kuchni, słychać
było tylko chlupot wody. Ja o dziwo nie byłem głodny, ani spragniony, lecz
cholernie zmęczony. Położyłem się na kanapie w salonie i zamknąłem oczy. Leżąc
poczułem jak pies kładzie się obok mnie, ale bardziej w nogach. Kto ma psa, ten
wie jakie to miłe uczucie, gdy jego pupil dba w taki sposób o jego
bezpieczeństwo. Dzięki temu znalazłem się w objęciach Morfeusza. Spałem
nieruchomo przez tylko cztery godziny w dzień… smutne, ale chciałem, żeby ten
czas jakoś strzelił i mi się to udało. Po doprowadzeniu się po raz drugi dziś
do porządku, czyli przemyłem twarz, zjadłem, wyperfumowałem i spojrzałem na
zegarek. Jakimś cudem przeżyłem ten dzień pełen ekscytacji i paradoksalnie
emocje się nasiliły. Zegarek wskazywał wpół do jedenastej, tak więc wyszedłem w
kierunku wczorajszej mety. Szedłem dość szybko, a dochodząc do miejsca spotkania
zauważyłem przede mną dwie osoby. Pierwsza osoba to był zdecydowanie mężczyzna,
a druga, chyba kobieta… siedziała na wózku inwalidzkim. Dostrzegli mnie bo
zaczęli patrzeć w moją stronę, zszokowany szedłem przed siebie… „tak to ona”-
pomyślałem, i gdy tylko podszedłem do nich ona zagadała:
-
Ooooo… Jest nasz słodziak – uśmiechnęła się po czym dodała – To jest Tomek, a
Ty jak masz na imię?
-
Mike – odpowiedziałem i podałem rękę Tomkowi i nieznajomej.
-
Oh! Wybacz za moje maniery, Agata jestem. Przepraszam mi za tą porę, ale to
rozmowa nie w środku dnia
-
Właśnie, przyszliśmy tu w interesach,
nie na pogaduszki. Mogę się dowiedzieć o co chodzi? – próbowałem udawać
stanowczego i pewnego siebie… tak naprawdę bałem się tego co odpowie.
-
Tak. Racja. Otóż chciałabym, abyś ścigał się w naszej drużynie.
-
Jak to drużynie? O czym Ty mówisz? – wyczekując odpowiedzi, schowałem ręce do
kieszeni.
- Nie wiem czy wiesz, ale w naszym mieście i
okolicach organizowane są legalne i te nie do końca legalne wyścigi. Są to
niestety drużynowe wyścigi i potrzeba trzech członków. Chcę, abyś jeździł dla
nas
-
Ale dlaczego akurat o to prosisz?
-
Zajmiesz miejsce Mariusza – wtrącił się Tomek, po czym dodał – Długa historie,
kiedy indziej Ci o tym powiemy
-
No ok… ale skąd wiedzieliście, że wczoraj będę akurat tu?
-
To miasto monitorowane bystrzachu – powiedziała Aga.
-
Obserwowaliśmy Cie od dłuższego czasu. Nieźle jeździsz. Dasz rade w prawdziwym
wyścigu? – dodał Tomek
-
Nie wiem, nie mam pojęcia. Wczoraj był pi…
-
Tak, tak, tak… wiemy, że pierwszy, ale nie ostatni mam nadzieje – przerwała mi
Agata
-
Dajcie mi czas do jutra, odezwę się jak tylko podejmę decyzje
-
Okej. Masz tu numer – Tomek wyciągną rękę trzymając w niej kartkę
Wziąłem
kartkę i pożegnaliśmy się. Rozeszliśmy się w swoje strony. Ja do domu, a oni to
nie wiem, gdzie. Jedno jest pewne… czeka mnie długa noc.
Mike
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I oddaje w wasze ręce kolejną notkę. Tym razem bardziej obszerną. Szkoda, że tylko kilka osób go czyta, ale mam nadzieje, że liczba się zmieni na większą, pojawią się komentarze i pierwsze opinie. Kolejna notka może w sobotę hmmm...? Trzymajcie się ludzie. Strzałka!
Konrad